Dlaczego założyłam bloga

W lipcu 2007 znalazłam się w Ugandzie, aby pracować jako wolontariusz. Było to moim marzeniem od wielu lat, jednakże nigdy wcześniej nie miałam możliwości, aby się ziściło. Koszty mojego przyjazdu i pobytu na prawie 9 miesięcy to około $8000, jednakże wartość realizacji marzenia nie jest przeliczalna na $$$. Wielu moich przyjaciół w Polsce i w Australii pomogło mi finansowo, abym mogła się tu znaleźć, za co jestem im bardzo wdzięczna. Na tym blogu będę umieszczać wrażenia z mojego pobytu i pracy jako wolontariusz w organizacji "Bringing Hope To The Family".


Bieżące informacje z misji w Ugandzie (2010-2013):

czwartek, 27 marca 2008

Już w Polsce

Wróciłam do Polski na początku lutego, ale nie miałam kiedy nawet krótkiego posta napisać, gdyż wiele się działo. Na początku oczywiście oswajałam się z ojczyzną i zdobyczami cywilizacji. Nie mogłam sie wręcz nacieszyć elektrycznością i bierzącą wodą, nie mówiąc już o wannie :) Potem zaczęłam się czuć dziwnie źle i po paru dniach okazało się, że mam nawrót malarii. Na szczęście miałam dobre leki, które przywiozłam z Ugandy. Tak więc po dwóch tygodniach doszłam do siebie. Po koniec lutego przeniosłam się do Poznania, gdzie długo szukałam mieszkania i w końcu je szczęśliwie znalazłam. Zaczęłam też pracować - już za pieniądze :) Mój czas wolontariatu już się bowiem skończył.

Będę go wspominać jako najlepszą życiową przygodę i mam nadzieję wrócić do moich ugandyjskich przyjaciół jeszcze w tym roku. Udało nam się uzbierać znów kilka tysięcy złotych, które wysłaliśmy do „Bringing Hope” przed świętami wielkanocnymi. Było to w samą porę, gdyż jak mi Faith (dyrektorka organizacji) powiedziała, właściwie skończył się zapas jedzenia w domu dziecka i nie wiadomo było skąd wziąć na ten cel pieniądze.

W czasie prowadzenia projektu „Nowy Dom Dziecka – Nowa Nadzieja” marzyłam o tym, aby udało się uzbierać planowane 25 tys. zł na zakupienie potrzebnych rzeczy dla nowego domu dziecka. Kiedy więc przyszła znacznie większa kwota byłam oszomiona. Cieszyłam się, że nawet ludzie, którzy mnie osobiście nie znali, zdecydowali się mi zaufać i przesłać swoje pieniądze, aby wspomóc ugandyjskie sieroty. W czasie trzech miesięcy przyszło około 55.000 zł, z czego mogliśmy zrobić wiele dobrego w tamtym miejscu. Za te pieniądze zostały kupione meble do domu dziecka oraz inne potrzebne artykuły, materace, pościel, naczynia, itp. Została zamontowana też bateria słoneczna wraz z alarmem, zbudowany plac zabaw, została kupiona ziemia pod uprawę, postawiony mały kurnik, zbudowana nowa kuchnia, założony warsztat ślusarski, którego dochód ma być przeznaczany na potrzeby sierot w domu dziecka. Zostały też wstawione szyby w okna, zbudowane prysznice (czyli pomieszczenia, gdzie się bierze miskę z wodą, aby się umyć) i toalety oraz zaczęte zostało tynkowanie zewnętrzne. Został też zapłacony dług ok. 2500zł za czesne szkolne dzieci. Kupiliśmy również dwumiesięczny zapas jedzenia dla domu dziecka. Poza projektem przyszło też 4500 zł na prezenty swiąteczne dla 84 dzieci oraz na budowę glinianego domu dla wdowy z osmiorgiem dzieci. Piszę te szczegóły, gdyż jestem pod wrażeniem tego, co razem dokonaliśmy.

Wiem, że wielu z Was jest zainteresowanych, czy w końcu otworzyliśmy nowy dom dziecka.W srodę 30 stycznia po południu uroczyście otworzylismy nowy dom dziecka! Na zdjęciu widzicie dzieci przecinające wstęgę. Jeszcze raz dziękuje za to, ze daliście się namówić do tego, aby razem zrobić coś wielkiego dla sierot w Ugandzie! Ten dom bedzie stale przypominał im o Waszej wielkodusznosci oraz o tym, że są ludzie (biali), którym zależy na nich. Dla tych sierot ten dom wyraża Wasze współczucie oraz troskę.

Poniżej umieszczam informację o moich kolejnych dwóch projektach. Fakt, że jestem już w Polsce wcale nie oznacza, że zakończył się mój czas pomocy ugandyjskim sierotom. Zachęcam Was do włączenia się w te projekty. Proszę o kontakt na maila w tej sprawie.

Projekt "Mleko dla dziecka HIV+"

W Ugandzie, podobnie jak w wielu krajach Afryki, nadal jest wysoki odsetek chorych na AIDS. W najgorszym położeniu są dzieci, które będąc HIV+ są znacznie częściej narażone na zachorowanie i śmierć, niż ich zdrowi rówieśnicy. Zapewniając im pewien suplement żywnościowy każdego dnia (litr mleka, jedno jajko, kaszkę ze zboża zwanego milet, które jest bogate w witaminy, mikro i makroelementy oraz soję) poprawiamy ich odporność, jednocześnie dając im szansę na zdrowsze życie. Miesięczny koszt tego rodzaju suplementu kosztuje na jedno dziecko około 60 zł. Organizacja „Bringing Hope To The Family" ma pod opieką ponad 150 dzieci (w większości sierot) chorych na AIDS. Pieniądze na ten cel można przelewać na numer konta podany na stronie. Dziękujemy!

Na zdjęciu ja i Ester (HIV+).

Projekt "Moje dziecko z Ugandy"

Zachęcam do wyboru dziecka lub dzieci z Domu Dziecka „HomeAgain" w wiosce Kaihura w Ugandzie jako adopcji materialno-emocjonalnej. Dzieci są pod opieką organizacji „Bringing Hope To The Family".

W projekcie „Moje Dziecko z Ugandy" bierzesz pod opiekę materialną dziecko, decydując się na regularne miesięczne finansowe wsparcie i kontakt z wybranym dzieckiem (korespondencja w języku angielskim). Obecnie dzieci mają bardzo złe wyżywienie, jedząc codziennie przez okrągły rok posho (gotowaną mąkę kukurydzianą), fasolę i kapustę. Rzadko jedzą mięso (raz w miesiącu), niezmiernie rzadko chleb z margaryną (to było ich życzenie świąteczne), prawie nigdy słodyczy. Nie mają butów, ani więcej nizż 3 zmiany odzieży. Nie mają rodziny i nikogo, kto by się zatroszczył o ich przyszłość.

Miesięczny koszt wyżywienia i ubrania jednego dziecka to około 125 zł. Trzymiesięczne czesne za szkołę podstawową to około 200 zł, a szkołę średnią 300 zł. W przyszłosci za kilka lat niektóre z tych dzieci chciałyby studiować lub skończyc kursy zawodowe. Bez Waszej pomocy być może nie zrealizują swoich marzeń.

Proponuję więc 200 zł jako miesięczne wsparcie dla Twego Dziecka w Ugandzie. Jeśli 200 zł dla jednej osoby jest zbyt wiele, można przecież namówić rodzinę lub przyjaciół i razem włączyć się w budowanie jaśniejszej i pełnej nadziei przyszłości tych sierot.Istnieje oczywiście możliwość czasowego wsparcia wybranego dziecka. Proszę o kontakt na maila w sprawie przesłania listy dzieci z domu dziecka.

Pragnę dodać, że pieniądze trafią bezpośrednio do organizacji „Bringing Hope" i w całości zostaną przeznaczone na potrzeby Twego Dziecka w Ugandzie.

piątek, 11 stycznia 2008

Brak paliwa i malaria

Właśnie siedzę na niewygodnym stołku w nowym budynku domu dziecka. Prace wykończeniowe posuwają się w wolnym tempie, gdyż wskutek trzykrotnego wzrostu cen paliw w Ugandzie, wzrosły również koszty transportu i z tego powodu część murarzy nie wróciła do pracy po przerwie świątecznej. Niestety oprócz tego, że paliwo jest kilkakrotnie droższe to na dodatek nie można go dostać. Jest to bardzo trudna sytuacja dla całej ludności Ugandy, a także innych krajów, które kupowały paliwo z Kenii. Wzrosły bowiem ceny wszystkiego. Tak mnie to boli, bo ci ludzie i tak są biedni, a teraz na wszystko wydawać znacznie więcej. Uganda oraz kilka ościennych krajów kupujących paliwa z Kenii, przeżywa kryzys gospodarczy, który jest konsekwencją zamieszek w Kenii. Po wyborach prezydenckich rozgorzały walki w Kenii zainicjowane przez opozycję. Wskutek tego do tej pory zginęło kilkaset osób.

Kilka dni temu przybyli do domu Faith misjonarze z Kanady, którzy wcześniej przebywali w Kenii. Kilkoro z nich jest przyjaciółmi Faith. Opowiadali, jak makabryczne rzeczy się dzieją teraz w Kenii, o czym nawet prasa nie pisze. Walki i rozruchy są właściwie w całej Kenii i o dziwo tam również nie ma paliwa. Ci ludzie przeszli prawdziwe trudności w przebyciu całego dystansu przez Kenię i dotarciu do granicy. Narażali swe życie, gdyż różne bandy czatują przy drodze. Jest na szczęście też dużo wojska, które stara się utrzymywać jako taki spokój. Mają teraz wziąć udział w kilku konferencjach w Ugandzie i za jakiś czas planują wrócić do Kenii, o ile będzie tam spokojniej.

Ci misjonarze zostają z nami tylko do najbliższej niedzieli, planując powrót do Kenii, gdzie zamierzają zostać do kwietnia. Jest wśród nich małżeństwo, które finansowo adoptowało dwóch chłopców z domu dziecka – Johna i Enocha. Były to pierwsze dzieci domu dziecka. Właśnie w czasie pierwszego pobytu tych misjonarzy w BH trzy lata temu, John pochował swego ojca, który zmarł wskutek AIDS. Jego mama umarła wcześniej. Nie miał absolutnie nikogo, kto by się o niego zatroszczył. Jedyny bliski krewny - dziadek, zaraz po pogrzebie wyrzucił Johna i jego siostrę z domu. Faith nie planowała wtedy prowadzić domu dziecka, ale kiedy John przyszedł do niej prosząc o pomoc, po prostu go przygarnęła do siebie i umieściła w walącym się budynku szkoły zawodowej (gliniany dom 2m na 2m), gdzie przebywało również kilka dziewcząt, ucząc się krawiectwa. Ewa, obecna opiekunka domu dziecka, była wtedy jedną z uczennic tej szkoły. W ciągu trzech kolejnych lat bezdomne dzieci zaczęły przychodzić do Faith, które zaczęła umieszczać w nowym, ale ciasnym budynku. W chwili obecnej jest 35 mieszkańców domu dziecka, ulokowanych w 5 małych pokojach oraz tym starym glinianym domu. Planujemy już na dniach przeprowadzkę do nowego domu dziecka.

Jak pisałam na początku, jestem właśnie w nowym budynku domu dziecka, ciesząc się darmowym dostępem do źródła energii, gdyż mamy już zamontowaną baterię słoneczną! Radość z jej posiadania wyrażają codziennie dzieci, które czują się niesamowicie dumne, że jako jedyni we wsi mają prąd. Bateria słoneczna została zainstalowana przed świętami, ale było tylko światło. Nie było jeszcze prądu w gniazdkach, które właśnie przedwczoraj zostały zamontowane i już nie musimy się martwić cenami paliwa, bo możemy zasilać laptopy w domu dziecka oraz korzystać z darmowego Internetu :)

Dziękujemy sponsorom baterii słonecznej! Musimy znaleźć jeszcze tylko 900zł na zamontowanie alarmu, bo okazuje się, że taka bateria to niezły kąsek dla złodziei. Dwa dni temu jeden taki niedoszły złodziej został złapany przez chłopców z domu dziecka i zaprowadzony na policję. Tak więc apeluję kochani, jeśli by ktoś miał na sercu wysłanie tej kwoty na zabezpieczenie baterii – będziemy wdzięczni!

Niedługo zacznie się mój ostatni tydzień w Ugandzie. Nie wiem wprawdzie, kiedy dokładnie wylecę, gdyż mój bilet lotniczy jest przez Nairobi w Kenii, a jak pisałam wyżej jest tam niebezpiecznie w tym czasie. Nie mam więc jeszcze zarezerwowanego biletu. Oczywiście nie opuszczę Ugandy bez zakończenia projektu domu dziecka. Muszę dopilnować, że wszystko jest zgodnie z moimi oczekiwaniami – najlepiej, jak tylko może być dla dzieci, które codziennie się mnie pytają: „ciociu Akiki, kiedy się wprowadzimy?”

Wszystko, co pisałam powyżej, zostało napisane tydzień temu, jednakże wskutek gwałtownego pogorszenia się mojego samopoczucia, nie zostało dokończone. Niestety zachorowałam na malarię. Po świętach bolał mnie kręgosłup i kręciło mi się w głowie, ale myślałam, że to wskutek zmęczenia pracami związanymi z moim projektem. Następnie zaczął mnie boleć kark w taki sposób, jak czasem boli, bo źle się spało. Do tego dołączyła się nieopisana senność i zawroty głowy, ale nikomu nic nie mówiłam, czekając na poprawę. Kiedy jednak dostałam dreszczy w bardzo ciepły dzień, zrozumiałam, że od dwóch tygodni miałam objawy malarii. Wskutek nieleczenia malarii od samego początku, pasożyt zdążył się już znacznie namnożyć, dlatego zaczęłam cierpieć więcej dolegliwości, które z czasem już trudno było odróżnić od skutków ubocznych leków. Miałam wysoką gorączkę przez kilka dni. Mdłości i wymioty. Ból w klatce piersiowej. Koszmary senne (ponoć jest to typowe dla malarii). Ogólne osłabienie. Bóle głowy i oczu, nawet moje łzy były toksyczne, gdyż kiedy płakałam z bólu, bardzo mnie piekły na twarzy. Miałam (i mam do tej pory) swędzącą wysypkę na całym ciele i liszaje na twarzy, nie wspominając o grzybicy ust i dłoni oraz braku apetytu, a także opuchliźnie na nogach i rękach. Najbardziej chyba jednak przykre były bóle mięśni i stawów. Jednego dnia nie była w stanie podnieść widelca z jedzeniem do ust, ani się uczesać, ani nawet przejść parę kroków, gdyż miałam ból w absolutnie każdym stawie. Nadal mam ból w nadgarstkach, nawet pisanie na klawiaturze sprawia mi ból.

W tym czasie bycia w łóżku, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo samotni się czują chorzy i jak bardzo potrzebują naszego towarzystwa. Zawsze byłam bardzo aktywna i nieczęsto chorowałam. W tym czasie choroby zrobiono mi niespodziankę, gdyż dzieci z wioski przyszły do mnie i przez godzinę śpiewały dla mnie i tańczyły. Widzicie ich na zdjęciu :)

Choć więc nadal cierpię z powodu malarii i codziennie mam jakiś nowy ból w jakiejś części ciała, a także doświadczam wielu trudności życia w Afryce, to jednak wiem, że nie ma niczego, co mogłoby mnie trwale zatrzymać w drodze, w którą wyruszyłam…

czwartek, 27 grudnia 2007

Moje Święta w Ugandzie i radość wielu

Nieprawdopodobnie szybko minęły mi Święta. Tak wiele się działo, że czułam, iż czas pędzi. W Wigilię byliśmy na ostatnich przedświątecznych zakupach i wróciliśmy dość późno, oprócz tego, że musiałam też sprawdzić stolarza oraz jak idzie montowanie baterii słonecznej i malowanie w domu dziecka. Zaczęłam więc pakować prezenty dla dzieci z domu dziecka około 19:00, a skończyłam około północy. Akurat młodzież z domu dziecka biła w bębny, aby zaznaczyć czas Bożego Narodzenia. Natomiast w dzień Bożego Narodzenia musiałam być już przed 8 rano w domu dziecka, aby przygotować choinkę i uszykować pod nią prezenty. Na każde dziecko było przeznaczone 40.000 szylingów. Ustaliliśmy z Faith i Ewą wychowawczynią domu dziecka, że z tych pieniędzy 4.000 zostanie przez dzieci przeznaczone jako ofiara świąteczna do kościoła, czym one się ogromnie ucieszyły, gdyż to było ich marzeniem – móc przynieść pieniądze do koszyka w kościele w dzień świąteczny. Kolejne 4.000 zostanie przeznaczone na zakup własnej kury, co jest bardzo ważne dla generowania dochodu dla nich, bo jak kiedyś pisałam, dom dziecka nie ma żadnego regularnego przychodu oprócz drobnych pieniędzy ze sprzedaży mleka. Tak więc doszedłby do tego dochód ze sprzedaż jajek i kurcząt. Wiem, że nam trudno patrzeć ich kategoriami, ale wielu z nich ucieszyło się bardziej z posiadania własnej kury, niż gdyby mieli sobie kupić słodycze lub zabawkę.

Zrobiłam tez losy z imionami dzieci na kilka dni przed świętami i każde dziecko wylosowało jedną karteczkę z imieniem i dla tej osoby miało kupić prezent świąteczny. Wspólnie ustaliliśmy, że przeznaczą 4.000 na „prezent dla przyjaciela”. To miało nauczyć te dzieci myślenia o sobie nawzajem i troszczenia się o siebie nawzajem, a także bycia zdolnym do podzielenia się. Bardzo się im ten pomysł podobał.

Znalazły się też pewne osoby wśród moich przyjaciół, które przysłały pieniądze na jedzenie świąteczne dla dzieci. Nie jestem w stanie opisać ich radości podczas noszenia produktów żywnościowych z samochodu do ich spiżarni. Dzieci te wiedziały, że ich święta zapowiadają się inaczej i radośniej niż w poprzednie lata. A mnie patrząc na ich radość, cisnęły się łzy do oczu i myślałam: „kim ja jestem, że mam szansę widzieć, jak „niewiele” przysłane przez moich przyjaciół, może zmienić tak wiele i dać im nową nadzieję, nie tylko wraz z nowym domem, ale także wraz z nowego rodzaju wymiarem świąt, kiedy te dzieci mogą „fizycznie” doświadczyć miłości „białych”, których na oczy nie widzieli.” Dla tych dzieci fakt, że ktoś się o nie zatroszczył na święta ma znaczenie większe, niż wartość prezentów.

Wracając do prezentów. Za pozostałe 28.000 szylingów zostały zakupione im ubrania, buty i środki kosmetyczne. Z pieniędzy, które napłynęły na prezenty, zostały zaopatrzone dzieci z domu dziecka oraz dzieci z drugiego i trzeciego domu dziecka. Jeśli piszę „drugi i trzeci dom dziecka” mam na myśli pewne dwa domy. Jeden prowadzi mama Faith – Elizabeth, gromadząc przy sobie od 10 do 20 dzieci w domu 4 pokojowym!!! Część z tych dzieci jest sierotami, a inne są z rodzin patologicznych. Natomiast kolejny dom należy do pani Jane, wdowy, która oprócz własnych 7 dzieci, ma pod opieką kilkoro innych sierot. Jane jest nauczycielką krawiectwa w szkole zawodowej. Kiedy jej mąż zmarł dwa lata temu, była totalnie załamana. Została sama z 7 dzieci i bez żadnego źródła dochodu. Faith zatroszczyła się o nią, jak i o 150 innych wdów, dając im nową nadzieję.

Dlatego nazwa organizacji jest tak trafiona – „Bringing Hope To The Family” („Niosąc Nadzieję dla Rodziny”). Nawiasem mówiąc, Faith ma jeszcze dwa inne imiona: Kunihira (nadzieja) i Filo (miłość). To niezwykłe, że ta kobieta mając na imię „Wiara Nadzieja Miłość” jest żywym obrazem znaczenia swoich imion, praktycznie wyrażając swą wiarę w Boga i wzniecając nową nadzieję w ludziach, okazując im miłość i troskę.

Tak więc organizując pieniądze na zakup prezentów świątecznych, wzięłam pod uwagę nie tylko dzieci z domu dziecka, który prowadzi organizacja, ale także dzieci w wymienionych powyżej dwóch domów oraz ośmioro dzieci sąsiadów (które wraz z babcią i matkami żyją w jednoizbowej lepiance, która jest 2m na 3m, śpiąc na podłodze), a także dzieci pewnego znajomego (jedenaścioro, pięcioro jego własnych i sześcioro sierot, które ma pod opieką) oraz kilkoro dzieci z wioski. Ogółem prezenty świąteczne otrzymało 86 dzieci i 6 wychowawców.

Dzieci i wychowawcy z dwóch szkół podstawowych z Poznania przysłały 4.600zł. Czyż nie jest to czymś niezwykłym? Jeżeli niewiele ponad setka dzieci, młodzieży i wychowawców z tylko(!!!) dwóch szkół potrafiła się zorganizować, aby wysłać 4.600zł, to jaki potencjał tkwi w nas Polakach! Jeżeli do tej pory „tylko” 142 osób potrafiło przysłać 47 tys. zł na nowy dom dziecka, to jaki niewykorzystany potencjał tkwi w nas Polakach! Myślimy o sobie, że jesteśmy „biednym” narodem, ale okazuje się, że potrafimy się zjednoczyć, pomagając biednym i sierotom w Afryce. To świadczy o naszej wrażliwości i ukrytych możliwościach. Cieszę się, że zostały one na te Święta uwolnione! Jestem taka podekscytowana, że ja mogę w tym uczestniczyć. Wy wysyłacie swe pieniądze, ale ja oglądam radość tych ludzi! Ale Wy też to zobaczycie, gdyż rejestruję wszystko aparatem i filmuję, niestety też aparatem, więc jakość obrazu nie jest najlepsza, ale wystarczająca, abyście i Wy mogli zobaczyć, jak Wasze pieniądze przyczyniły się do poprawienia jakości życia dzieci, a także do ich ogromnej radości otrzymania nieoczekiwanych prezentów świątecznych.

Mogłabym oglądać godzinami dwuletniego Wiktora ganiającego za balonem w święta, podskakującego i śmiejącego się wniebogłosy. A tylko parę dni wcześniej widziałam go smutnego, siedzącego na progu budynku domu dziecka w podartym ubraniu. Żałowałam, że nie miałam wtedy aparatu, bo był to widok łamiący serce. Wasze „parę złotych” zmienia oblicze „tego świata”. Nie zapomnijcie nigdy o tym, że uczyniliście coś wyjątkowego dla afrykańskich dzieci w te Święta i wierzę, że Wasza ofiarność nie skończy się na tych projektach. Wracam do Polski w styczniu, po zakończeniu projektu nowego domu dziecka i mam zamiar zająć się pełnoetatową pracą zbierania funduszy dla afrykańskich dzieci. Mam mnóstwo pomysłów, jak to zrobić oraz kilka projektów w przygotowaniu (będę o nich jeszcze pisać).

Wracając jednak do tematu Świąt, chciałabym dodać ostatnią rzecz. Wczoraj jak dyskutowałyśmy z Faith sprawę prezentów świątecznych i rozmawiałyśmy na temat budowy nowego domu dla sąsiadów – z tych pieniędzy, które zostały przysłane na prezenty świąteczne, gdyż te ośmioro dzieci z tego domu dostało symboliczne prezenty, a pozostała kwota 400.000 szylingów (około 650zł) zostanie przeznaczona na budowę ich nowego domu. Nawiasem mówiąc przydałoby się jeszcze około 600zł na zakup łóżek i koców dla nich. To byłoby coś wielkiego dla nich, gdyż oni śpią na matach na klepisku, przykrywając się szmatami. Rozmawiając na ten temat, Faith powiedziała mi ze łzami w oczach: „wiesz Honia, że od siedmiu lat nosiłam w sercu pragnienie zbudowania im domu? W końcu przez twoich przyjaciół realizuje się pragnienie mego serca, aby dać tym biednym ludziom nowy dom”.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie napisałam, a mianowicie dzień Bożego Narodzenia w kościele. Po pierwsze kościół był udekorowany… papierem toaletowym!!! Byłam zażenowana, jak to zobaczyłam, ale potem uświadomiłam sobie, że papier toaletowy jest dla nich znakiem luksusu. Zrobili, co mogli i co dla nich było niejako wyrazem wdzięczności Bogu, że mają tak dobre święta w tym roku, iż mają nawet papier toaletowy (bo był on przyniesiony przez dzieci z domu dziecka). Po drugie był w kościele czas na refleksje świąteczne od wiernych i 70% z nich dotyczyło tego, jak bardzo są wdzięczni Bogu za swoich nowych przyjaciół z Polski, którzy przyczynili się do ich wspaniałych Świąt w tym roku.

Kończąc moje świąteczne refleksje, chcę tylko jeszcze Wam powiedzieć, że mieliśmy świąteczny obiad przy nowym budynku domu dziecka. Miałam cudowne święta wśród dzieci z domu dziecka. Kupiliśmy im piłkę do siatkówki i piłkę do piłki nożnej oraz dużo balonów i słodyczy. Mieliśmy wszyscy razem wspaniałe święta, choć nie jeszcze w nowym domu, ale te dzieci wiedziały, że nie otrzymują „tylko” pomocy z Zachodu, ale są przez Was w praktyczny sposób kochane!

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie… Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość” (Biblia, 1 Koryntian 13).

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Świątecznie...

Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia i chcę napisać choć parę słów. Mój kolejny post miał być o kobietach, ale w związku ze specjalną dzisiejszą okazją będzie o czymś innym. Piszę tego posta w samochodzie. Jesteśmy w drodze do Fort Portal, aby zrobić końcowe świąteczne zakupy. W wioskach, które mijamy jest mnóstwo ludzi, którzy kupują mięso. Pisałam kiedyś, że w związku z ogromną biedą tych ludzi, mięso je się rzadko, zwłaszcza w licznych rodzinach i dlatego Święta znaczą dla nich mięso na obiad. Dzieci w domu dziecka jedzą mięso parę razy w roku. Mój kolejny projekt będzie dotyczył właśnie wzbogacenia jedzenia dla dzieci z domu dziecka oraz dla dzieci HIV+, o które organizacja się troszczy.

W tym czasie wigilijnym cieszę się, że te dzieci będą mogły otrzymać prezenty, które zostały zasponsorowane przez dzieci z dwóch poznańskich szkół. Będzie to pierwszy raz w ich życiu, a niektórzy z nich są już nastolatkami. Wśród nich jest osiemnastoletnia dziewczyna półsierota Evalyn, której matka się nią zbytnio nie interesuje. Bardzo zdolna dziewczyna, bardzo bystra, niestety wskutek braku finansów uczy się krawiectwa, choć mogłaby skończyć studia z wyróżnieniem.

Poniżej zamieszczam treść mego świątecznego maila, bo nie wiem, czy do wszystkich dotarł, gdyż Internet jest tu niepewny.

Przychodzi mi spędzić Święta Bożego Narodzenia w zupełnie odmiennych warunkach, niż dotychczas i zupełnie innym nastroju świątecznym, a właściwie jego braku. Wobec wszechogarniającej biedy i braku elektryczności, nie ma tu w ogóle nastroju świątecznego, jak w krajach "Muzungu" (białych ludzi). Ale czy o nastrój w świętach chodzi? My mawiamy, że święta Bożego Narodzenia są świętami rodzinnymi i nikt w tym czasie nie powinien być sam. Dla Ugandyjczyków życie rodzinne jest "chlebem powszednim", gdyż oni maja czas i siebie nawzajem oraz liczne rodziny. Często przez pół roku zbierają pieniądze na jedzenie świąteczne, czyli głównie na mięso i nowe ubrania. Jest to bardzo smutne, że żyją w tak poniżających warunkach.

Dziś byłam w drugim domu dziecka wręczyć prezenty świąteczne, które zostały zasponsorowane przez dzieci z dwóch poznańskich szkół. Nie wiem jak wyrazić radość tych Ugandyjskich sierot, gdyż one nigdy w życiu nie dostały prezentów świątecznych. To bardzo smutne. Mam video z wręczania prezentów, więc jak wrócę do Polski wielu z Was będzie miało okazję zobaczyć jak to wyglądało. Kochani sponsorzy prezentów świątecznych - przyczyniliście się do niewypowiedzianej radości tych dzieci. W ich imieniu serdecznie Wam dziękuję!

Dziękuję wszystkim sponsorom nowego domu dziecka za przyłączenie się do projektu. Niestety dzieci nie wprowadzą się na święta do nowego domu z powodu opóźnień w pracy wykonawców :( Np. przez kilka dni nie mogliśmy dostać cementu, który się po prostu "skończył". Malarz miał problemy rodzinne i nie mógł przyjść do pracy, wiec nawalił z terminem zakończenia prac malarskich. Stolarz w Fort Portal się spóźnił, bo były kilkudniowe przerwy w dostawie prądu. Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić przez jakie stresujące i frustrujące sytuacje musiałam przejść tu na miejscu, próbując mimo wszystko doprowadzić sprawę do końca. W końcu się popłakałam ze złości i bezsilności. I powiedziałam sobie: "Honorata, głową muru nie przebijesz".

To było okropne doświadczenie uświadomienia sobie, że moje marzenie nie zrealizuje się w pełni, dając nowy dom tym dzieciom na święta. Nie jestem w stanie określić terminu ich wprowadzenia się. Wydaje się, że tak niewiele zostało do zrobienia, ale nikt nie potrafi określić terminów w Afryce. Jak mówi powiedzenie: "my mamy zegarki, a Afrykańczycy maja czas..." Uspokoiłam się już i nie rozpaczam, ale staram się zrobić wszystko, by te dzieci mimo wszystko i tak miały niezapomniane święta, a takie będą z powodu ich wyjątkowych prezentów świątecznych, które w takiej formie otrzymały pierwszy raz w życiu!!! Oraz dużo lepszego jedzenia, gdyż i na ich świąteczne jedzenie zostały przysłane pieniądze. Dziękujemy za to!!!

Kończąc, życzę Wam w imieniu swoim i dzieci, a także Faith dyrektorki organizacji "Bringing Hope To The Family" wyjątkowych świat Bożego Narodzenia. Pamiętajcie o nas przy wigilijnym stole!

Pamiętajcie także, że w Afryce 30% populacji dzieci to sieroty. A 35% spośród nich jest zarażone wirusem HIV. Nie zapomnijcie, że 20% dzieci w Afryce umiera na choroby uleczalne w krajach "Zachodu". Co pół minuty jedno afrykańskie dziecko umiera na malarię http://www.dyp2006.org/ww/pl/pub/dev_youth_prize/info/guidelines.htm A co minutę w Afryce umiera kobieta w ciąży http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34183,3336089.html Nie mówiąc już o przemocy wobec dzieci oraz tzw. "dzieciach-żołnierzach" głownie w Sudanie i na północy Ugandy. Statystyki tu można wydłużać w nieskończoność...
W czasie, kiedy radujemy się życiem i pamiątką narodzenia się Jezusa Chrystusa 2000 lat temu i patrzymy na te kartki świąteczne z małym dzieciątkiem w żłobie, nie zapomnijmy, ze 40% Afrykańczyków żyje w warunkach stajni na co dzień, a co najmniej 20% Afrykańczyków jest bez dachu nad głową.

Nie chcę tak przygnębiająco kończyć mego maila, ale podejrzewam, że wielu z nas żyje w błogiej nieświadomości, koncentrując się wokół własnego talerza wigilijnego. Niech dzieci z Afryki zasiądą w tym roku z Wami przy stole. Nie dopuście, abyście w jakikolwiek sposób nie wzięli udziału w akcjach charytatywnych w te święta, choćby kupując świeczkę Caritasu. Zróbcie też coś dla tych biednych, których znacie po imieniu...

Świątecznie i pogodnie mimo wszystko Was pozdrawiam. Bieda w świecie może obezwładnić i zniechęcić do robienia czegokolwiek, dlatego zróbmy, co w naszej mocy…

Wesołych Świąt kochani!!!
P.S. Na zdjęciu Faith i Victor (najmłodszy w domu dziecka).

wtorek, 18 grudnia 2007

Idą Święta...

Znów wypada mi zacząć ten post od stwierdzenia, że choć mam wiele do napisania to nie mam czasu na pisanie :( Jestem totalnie zajęta moim projektem, bo co drugi dzień muszę jeździć do sąsiednich miast (co mi zajmuje zwykle kilka godzin), aby sprawdzić stolarza, krawcowe (zasłony), a i w biurze muszę dopilnować spraw finansowych i administracyjnych. Chodzę też na budowę sprawdzać murarzy. To musi być jakaś szczególna pomoc z Nieba, że potrafię ogarnąć te wszystkie rzeczy, bo jest niewyobrażalnie dużo spraw do załatwienia.

W ubiegłym tygodniu wróciłam z Kampali, gdzie sprawnie zrobiłam zakupy dla wyposażenia domu dziecka. Kosztowało mnie to ogromnie dużo wysiłku i niedospania. Poza tym Kampala nie jest bezpiecznym miastem do noszenia gotówki ze sobą, ale nic mi się nie stało. Targowałam się bardzo o wszystko, starając się zaoszczędzić, ile tylko było można na wszystkim. Ministerstwo Zdrowia ostrzegało przed wirusem Ebola, który obecnie zbiera żniwo w Ugandzie, a którego zarażenie się w 90% kończy się śmiercią. Mówiono: „unikać miejsc publicznych”. Jednakże w kilkumilionowym mieście nie da się stronić od tłumów. Nawet wieczorem, kiedy próbowaliśmy się dostać do busu, tyle osób czekało, że trzeba było się strasznie pchać i w tym całym zamieszaniu rozdarłam moje ulubione jeansy, ale dostałam się do środka! W każdym niczym się nie zaraziłam i nic mi się nie stało :)

Od tygodnia jestem w wiosce z powrotem. Obecnie koncentruję się na nadzorowaniu prac związanych z wykończeniem tynkowania wewnątrz domu dziecka. Jutro malarz przychodzi malować, a w poniedziałek przywozimy meble. Wobec czego w poniedziałek wieczór – Wigilię Bożego Narodzenia, dzieci powinny się wprowadzić, o ile nikt nie nawali, co niestety jest możliwe. Mam tu informację dla wszystkich sponsorów: nie będziemy robić oficjalnego otwarcia domu dziecka w święta, ale po świętach. Cieszymy się ogromnie, bo wiele osób odpowiedziało na mój apel i częściowo już przyszły pieniądze na budowę kuchni, toalet, pryszniców i na częściowe tynkowanie zewnętrzne. Wciąż jednak czekamy więcej osób, które chciałyby wesprzeć ten projekt. Z wprowadzeniem się dzieci do nowego domu dokładnie w wigilię nasuwa mi się jedno skojarzenie – narodzenie Jezusa w stajence, bo nie było dla Niego miejsca nigdzie indziej. Przez wiele lat te dzieci żyły niejako w stajni, widzieliście przecież zdjęcia! Natomiast to Boże Narodzenie jest dla nich przełomowe pod względem zmiany warunków. Dziękuję Wam wszystkim, którzy przyczyniliście się do dania im nowej nadziei wraz z nowym domem :)

Te święta będą absolutnie wyjątkowe i inne, niż każde jedne w ich życiu. Także dlatego, że znalazły się dzieci i młodzież z dwóch szkół poznańskich, które zebrały pieniędzy na prezenty świąteczne dla tych dzieci, a także dla innych dzieci z wioski. Widzieliście zdjęcie domu naszych sąsiadów, domu pokrytego trawą, który ma jeden pokój i wymiary 3m na 2m. W tym domu mieszka 10 osób! Dwoje dorosłych i ośmioro dzieci! Wśród dzieci, które są na liście prezentów świątecznych, umieściłam również dzieci z tego domu. Kiedy z Faith rozmawiałam o zakupie prezentów dla nich, ona powiedziała: „lepiej zbudujmy dla nich nowy dom”. Ten pomysł wydał mi się rewelacyjny. Nowy dom na święta! Pieniądze, które miałyby być przeznaczone na prezenty, zostaną przeznaczone na zakup blachy na dach i innych materiałów. Będzie to dom gliniany, ale znacznie lepszej jakości. Już się ekscytuję na samą myśl o tym, jak oni się będą cieszyć.

Wciąż jednak proszę o wsparcie zakończenia projektu domu dziecka, gdyż jak wiecie „w miarę jedzenia apetyt rośnie”, wobec tego i ja chciałabym widzieć ten dom całkowicie wykończony, razem z zewnętrznym tynkowaniem. Potrzebujemy jeszcze około 5.000zł. Przyszły już też pieniądze na baterię słoneczną. Dziękujemy! Dziś już ją zamówiłam i jutro przychodzą ją montować ku wielkiej radości nas wszystkich. Tak bardzo jestem Wam wszystkim wdzięczna: razem dokonaliśmy czegoś wielkiego! Zobaczycie to wszystko na zdjęciach oraz video, które również planuję zmontować i dać wszystkim sponsorom razem ze specjalnie przygotowanymi kartkami z podziękowaniem od dzieci. Każdy sponsor domu dziecka otrzyma kartkę noworoczną od dzieci z domu dziecka, ich świąteczne zdjęcie oraz płytę z przygotowanym specjalnie przeze mnie video. Na zawsze będziecie pamiętać, że w roku 2007 na święta Bożego Narodzenia przyczyniliście się do przyniesienia radości i nadziei sierotom z ugandyjskiego domu dziecka. Moja mama wysłała mi opłatki, chciałabym więc, abyśmy się nimi dzielili na święta w domu dziecka. Na ścianach domu dziecka będą wisieć zdjęcia sponsorów tak, jak planowałam. Ramki już zamówiłam u stolarza dzisiaj. Powieszę je jednak, jak całkowicie zakończę projekt, kiedy przyporządkuję każdemu sponsorowi daną rzecz. Jeżeli przyjdzie więcej pieniędzy, niż potrzeba na wykończenie domu dziecka, to zostaną one przeznaczone na dwa projekty zapewnienia stałego dochodu dla domu dziecka: na kurnik oraz na zakup ziemi pod uprawę warzyw. To jest ogromnie ważne, gdyż w chwili obecnej te dzieci prawie przez cały czas jedzą to samo: fasolę, kapustę i posho. Czasem ziemniaki z małego ogrodu, który uprawiają oraz matoke, bo mają parę drzew bananowych.

Przyszły rok będzie również znamiennie inny dla tych dzieci. Nowy dom – nowa nadzieja. W wielu różnych wymiarach będzie to dla nich lepszy rok. Dziękuję Wam wszystkim, którzy się do tego przyczyniliście! Na zdjęciu dzieci z domu dziecka ze świecami. Światło kojarzy się z nadzieją. Dziękujemy Wam za tę nadzieję, którą przez swoje wsparcie finansowe im przynieśliście!